Jak medytacja i odosobnienie rozwija duchowo
Filozofia odosobnienia
Odosobnienie to świadome i zaplanowane w czasie przebywanie samej/memu z dala od bodźców świata zewnętrznego. Energia życiowa danej osoby koncentruje się na sobie. Tym, co płynie z wewnątrz. Różne są motywacje osób, które decydują się na odosobnienie. Natłok zadań, szybkie tempo życia sprawiają, że czasem jedynym sposobem na zatrzymanie, jest pójście w drugie ekstremum. Doświadczenie wyciszenia umysłu, przy determinacji i samodyscyplinie, można przenieść do życia codziennego. Wtedy też zmienia się jakość życia.
Możliwości jest multum – od ośrodków jogi, vipassany, buddyjskich, chrześcijańskich i pewnie wielu innych, o których nawet nie wiem.
Mnie zależało na rozwoju kontaktu z intuicją. Inspiruje mnie zarówno św. Teresa z Avila, Rumi czy Mooji. Szukałam odosobnienia, gdzie będę mogła rozwijać się duchowo, a nie tylko wyciszać umysł.
Odosobnienie ignacjańskie
Zdecydowałam się na Ignacjańskie Centrum Formacji Duchowej w Gdyni. Pomimo negatywnych skojarzeń związanych z instytucją kościoła, dokonałam szybkiej rachuby. Jak większość Polaków miałam swoją przygodę z kościołem, którą zatrzymałam w wieku 12 lat. Byłam kilka razy na spotkaniach buddyjskich i w innych wspólnotach, które pochodzą z innego kręgu kulturowego. Często modlitwy, mantry są śpiewane w języku, którego nie rozumiem. Pojawiają się praktyki, które wzbudzają we mnie czasem ciekawość, czasem zdziwienie (np. wykonywanie ileśset tysięcy pokłonów, które – dosłownie i dokładnie – trzeba liczyć). Zdecydowałam się zminimalizować takie rozpraszacze. Zależało mi na kontakcie z własnym światem wewnętrznym.
W Gdyni duchowni prowadzący odosobnienie (tam zwane rekolekcjami) są psychoterapeutami. Była to dodatkowa zachęta. W ofertach kilku innych odosobnień pojawiało się hasło mądry nauczyciel bez informacji, skąd ta mądrość pochodzi. Moja bliska znajoma, głęboko wierząca katoliczka, która zna moje nastawienie do kościoła i alternatywne poglądy dotyczące duchowości, rekomendowała to miejsce, właśnie ze względu na duchownych.
Przygotowanie do medytacji w odosobnieniu
Pierwszym krokiem był zakup Biblii i szybkie korepetycje od znajomego, jak się odnajduje konkretne fragmenty tekstu. Potem zakup klasycznego budzika na baterie, gdyż w trakcie odosobnienia obowiązywał zakaz używania telefonów. Pan zegarmistrz chyba wziął mnie za dużo młodszą, bo wraz z budzikiem otrzymałam szybki kurs jego obsługi. To akurat pamiętałam, ale życzliwość zegarmistrza tak mnie wzruszyła, że dałam się przeszkolić. Potem domykanie kwestii różnych tak, bym spokojnie mogła przez 5 dni zająć się tylko sobą. No i długi spacer po plaży i Kępie Redłowskiej w dniu rozpoczęcia tak, by przewietrzyć głowę.
Rytm odosobnienia
Pięć dni milczenia było bardzo aktywnie zaplanowanym czasem. Codziennie medytowałam 3 razy po 45 minut (to była opcja minimum, można było medytację wydłużać do 60 minut), były dwie godzinne konferencje, 20 minut rozmowy z osobą prowadzącą, godzinna msza święta, 30 minutowa adoracja najświętszego sakramentu oraz godzinny spacer po lesie. Pierwsze dwa dni nastawiałam sobie budzik, by zdążyć przed śniadaniem z medytacją. Szybko się wdrożyłam, szłam spać przed 22, a wstawałam już przed budzikiem.
Poza kaplicą i oratorium (pokój do modlitwy), były dostępne 2 sale na medytacje i cudowny taras na dachu z widokiem na morze. Pięć minut od zakonu był piękny las, gdzie mogliśmy chodzić.
Zaczynało nas około 50 osób, z czego 9 mężczyzn. Tylko jeden z nich nie był zakonnikiem. Tylko ja nie należałam do jakiejś wspólnoty chrześcijańskiej i pierwszy raz byłam na mszy św. od 20 lat. Nie wszyscy dotarli do końca.
Milczenie
Milczenie to sztuka słuchania, a nie kontrolowanie języka.
Mam za sobą dużo pracy z własnym umysłem. Znam swoje głosy wewnętrzne dosyć dobrze. Zawodowo zajmuję się słuchaniem. Niemówienie, bycie wyłącznie ze swoimi myślami nie jest czymś nowym, ani nieznanym dla mnie. Nie pierwszy raz wyjeżdżałam i rezygnowałam z korzystania z telefonu komórkowego.
W milczeniu dobitnie słychać myśli, na które do tej pory brakło przestrzeni i uwagi. To czasem grzmiąca cisza.
Moje zasoby pomogły mi w szybkim przekierowaniu uwagi na fragmenty Biblii i doświadczanie siebie w medytacjach. Medytacja ignacjańska to wizualizacja siebie w zaproponowanych sytuacjach z Biblii, w relacji z Bogiem bądź Jezusem. To jest w moim poczuciu zaawansowana praktyka. Próbuję odnaleźć podobieństwa do psychoterapii – trochę jakby skoncentrowanie na doświadczaniu emocjonalnym w formule gestaltowskiej. 45 minut 3 razy dziennie sam na sam ze swoimi myślami, emocjami i oddechem w wizualizacji bez korygujących doświadczeń ze strony terapeuty.
Medytacja ignacjańska to głębsze odczytanie własnego życia w świetle boskiej obecności
Święty Ignacy, Hiszpan żyjący w XVI wieku, opracował sposób rozwoju duchowego oparty na medytacji nad słowem z Biblii. Miał on poruszać wewnętrznie:
pamięć (wspomnienia),
intelekt (interpretacja wspomnień, nadawanie nowych znaczeń),
uczucia (nie wystarczy zrozumieć, trzeba to przeżyć)
i wolę (pragnienie zmian w życiu).
Spotkania z osobą prowadzącą dotyczyły właśnie rozmów na temat poruszeń, czyli: na ile i w jaki sposób udawało się osobom dotykać własnej duszy. Tekst biblijny przekierowywał uwagę na specyficzny rodzaj kontaktu samej ze sobą. Sposób doświadczania był mi znany z psychoterapii. Czułam się, jak ryba w wodzie.
Metoda modlitwy
Codziennie chodziłam do kaplicy na msze święte. Z szacunku wstawałam, klękałam i siadałam naśladując sąsiadów obok. Przed medytacją odmawiałam „Ojcze nasz”. Druga modlitwa, jaką pamiętałam, była do Anioła Stróża. Dosyć ubogi repertuar z perspektywy chrześcijańskiej.
Byłam otoczona osobami wierzącymi, które regularnie praktykowały, rozumiały znaczenie pewnych rytuałów i gestów. Mnie się zdarzało nie rozumieć słów, bądź mylić je z sobie bardziej znanymi (np. komunikat zamiast komunikant, oranżeria zamiast oratorium). W trakcie rozmów z osobą prowadzącą miałam pewne obawy, jak moja postawa zostanie odebrana. 20 minut rozmowy to bardzo mało, a wiedziałam, że im bardziej się otworzę, tym więcej skorzystam. Został mi przypisany ojciec Grzegorz. Niesamowicie otwarta osoba, która przyjmowała opis moich doświadczeń i poruszeń z dużym szacunkiem i uważnością.
Rozwój życia duchowego
Ojciec Marek w trakcie jednego z wykładów mówił o duchowości, która opiera się na czterech filarach:
uważności – zwracanie uwagi na to co życie przynosi tu i teraz
wrażliwości – zgoda na to, że to, co życie przynosi, jakoś mnie wewnętrznie dotknie, poruszy
otwartości – zgoda na to, że to co mnie porusza, może mnie zmieniać, zgoda na inny sposób myślenia
łagodności – nasz życie rozwija się w czasie, nie muszę być już gotowy/a ani doskonały/a
Tutaj rozwój wynika z aktywności i zaangażowania danej osoby.
Bardzo ta definicja do mnie przemawia. Jest prosta i dostępna dla każdego.
Życie duchowe jest rozumiane jako świadomość procesu zmiany jaka zachodzi w relacji z Bogiem.
W chrześcijaństwie jest jeszcze jeden element, który poszerza tą definicję – łaska. To wewnętrzne doświadczenie, oświecenie, które zmienia nasze życie, a pochodzi od Boga. Tu aktywność pochodzi od Boga, a człowiek jest bierny.
I tu pojawia się element wiary w Boga.
Zawsze mnie intrygowało, czy łaską mogą być obdarzeni ci, co w niego nie wierzą. Dużo bliżej mi do włączania niż wykluczania. Dzięki wykładom lepiej zrozumiałam aspekt kulturowy i ludzki, który przez wieki nadawał różne interpretacje Boga.
Medytacja życia
Dla mnie zarówno medytacja, jak i modlitwa mają przybliżać do boskiej energii. W moim poczuciu nie ma znaczenia jak nazwiemy tę energię – Bogiem, Allahem, Nieskończoną Miłością. Dużo ważniejsze jest by dbać o kontakt z tą częścią świata wewnętrznego – i wypełniać ją miłością.
To, w jaki sposób odnosimy się do Boga, zawsze mówi wiele o tym, w jaki sposób odnosimy się do innych ludzi; to zaś w jaki sposób odnosimy się do innych ludzi, jest niemal nieomylnym sprawdzianem naszego stosunku do Boga i tego, czy pozwalamy Mu wejść w relację z nami. – o. Richard Rohr
Ojciec Grzegorz nazywał ją Bogiem i Jezusem Chrystusem, ja intuicją. Mam poczucie, że nawiązała się między nami bardzo ciepła więź. Pełna zaskoczeń i wzruszeń. Otwartość ojca Grzegorza bardzo mnie poruszyła. Żadna z moich obaw się nie ziściła: nie byłam nagabywana do powrotu do kościoła, nie zostałam wydalona za herezje. Obecność o. Grzegorza była łagodna, z szacunkiem do tego, kim jestem.
To bardzo poruszające, że w przeciągu 80 minut (4 spotkania po 20 minut) udało mi się nawiązać tak ciepłe porozumienie z o. Grzegorzem. Pomimo innych praktyk, słownictwa i przekonań. Nadal mam przed oczami jak siedzimy w ciszy, poruszeni, ze łzami w oczach. Pewnych doświadczeń nie da się ubrać w słowa.
Obydwoje wiemy, że uczęszczanie na msze nie stanie się moją praktyką. Kończyłam 5 dni milczenia z dużą ciekawością. Pojechałam rozwijać swój kontakt z intuicją. Otrzymałam dużo więcej niż mogłam sobie wyobrazić. Szczegóły pozostawię dla siebie.
Na ostatniej rozmowie osoba prowadząca daje sugestie co do dalszej pracy wewnętrznej. Może to być warsztat rozwoju osobistego, terapia i jeśli dana osoba chciałaby, to kontynuacja rekolekcji metodą ignacjańską.
Zostałam zaproszona na kolejny etap – I tydzień rekolekcji ignacjańskich. Radość i zaskoczenie. Już się nie mogę doczekać, aż się zamknę w zakonie – tym razem odosobnienie w milczeniu przez 8 dni.
Przeczytaj także:
Po co psychoterapeutka pisze bloga
Intuicja – wewnętrzny głos wewnętrzny
Siła emocjonalna – 7 cech osób silnych emocjonalnie